O dressage pleasure
Ostatnio siedząc na pozytywnie nastwionym do treningowej gimnastyki fryzie zdarzyło mi się pomyśleć dwie rzeczy jednocześnie: chodzi rewelacyjnie, choć wielki sport to nie jest. No bo poruszamy się w trzech chodach, w większości luźno i swobodnie, a momentami już nie tylko w ustawieniu roboczym, ale w zebraniu (tak, wiem, o czym mówię). Nie robimy elementów Grand Prix i raczej nie będziemy, bo mam czas na wsiadanie na niego trzy razy w tygodniu, więc po prostu nie mam prawa oczekiwać wysiłku powyżej pewnego poziomu, a do tego elementy wysokiego ujeżdżenia wymagają jednak pewnych predyspozycji w budowie konia ? ale za to do tego naszego poziomu mamy swobodę, impuls, rozluźnienie, wygięcie i zebranie. A co najważniejsze ? mamy z tego najprawdziwszą frajdę, obydwoje. Mi sprawia ogromną przyjemność jazda koniu, który każdym ruchem pokazuje radość i czeka, co mu podpowiem. I w ogóle nie brakuje mi piaffów, pasaży ani piruetów. A i on chyba nie narzeka, skoro za każdym razem przepycha się przez inne konie na okólniku, żeby tylko jako pierwszy tego dnia pójść pod siodło.
Zaczęłam zatem się zastanawiać, jak nazwać to, co robię z końmi. ?Sport? w naszym polskim rozumieniu to nie jest ? na zawody nie jeżdżę. ?Rekreacja? w naszym kraju raczej kojarzy się z kilkoma końmi za czołowym i z biegiem czasu nabrała nieco pejoratywnego wydźwięku? I tak sobie nagle pomyślałam, że to, co robię najlepiej jednak odda chyba anglojęzyczne zabitek słów: dressage pleasure.
Bo naprawdę uważam, że każdy może osiągnąć takie porozumienie z koniem, żeby dla obu stron przebywanie ze sobą było bezpieczne i przyjemne.