Rutyna
Ćwiczenie czyni mistrza, jak głosi niemieckie porzekadło. Całkowicie się zgadzam. Nie znam dziedziny życia, w której można by było osiągnąć wysoki poziom bez pracy nad sobą – sumienne ćwiczenie jest warunkiem wchodzenia na coraz wyższe poziomy. Oczywiście chodzi o to, żeby ćwiczyć właściwe rzeczy we właściwym czasie. I tu pojawia się kwestia oceny, co i kiedy jest właściwe. W moim przekonaniu w jeździectwie gros niezbędnej pracy to „praca u podstaw”: rytm, rozluźnienie, wyprostowanie. Cała reszta przyjdzie jako naturalna konsekwencja wypracowanej równowagi i wrażliwości na pomoce. To ile i jakich ćwiczeń potrzebuje dany koń, zależy od wielu rzeczy – jego wieku, stopnia wyszkolenia, ale też budowy czy charakteru, a nawet humoru w danym dniu. Są konie, które trzeba ?obudzić?: robić częste zmiany tempa, chodu i kierunku, wplatać podstawową gimnastykę boczną, aby zdobyć i utrzymać ich zaangażowanie. Innym koniom bardzie odpowiada praca w równym rytmie na dłuższych odcinkach, zwłaszcza w rozprężeniu. Mam fryzy, które uwielbiają kłusować i właściwie żaden inny chód nie jest im do szczęścia potrzebny, a galopują, jak już muszą, oraz hanowera, który – gdyby mu tylko pozwolić – galopowałby godzinę bez przerwy, nawet nogę zmieniając w locie. Każdy z tych koni potrzebuje innych ćwiczeń, innego podejścia. Gdyby były trenowane według jednego szablonu, dla wszystkich byłaby to katastrofa.
Tymczasem łatwo jest popaść w rutynę: najpierw 15 minut stępa, potem 10 minut kłusa, zagalopowania i już zaczynamy „elementy”. Nasz mózg w naturalny sposób podpowiada nam znane schematy, a my często wykonujemy je, nie zastanawiając się nawet, że to już trzeci trening w tym tygodniu, kiedy w tych samych miejscach ujeżdżalni robimy przejścia, wolty czy półwolty. I tak tworzy się rutyna, wspomagana jeszcze ?na wyższym poziomie? wykonywaniem w kółko tych samych elementów w tych samych punktach czworoboku. Jedynym efektem takiej pracy jest zmęczenie materiału i pozorny postęp. Pozorny, bo potem raptem okazuje się, że koń włącza wyuczony tryb jedno kółko za wcześnie lub za późno i skutek jest taki, jak kiedyś miałam okazję z dużym zdumieniem zaobserwować na czworoboku klasy „C”(!): otóż pewnej amazonce koń się włączył na zmiany co 2 foule, zamiast „jak akurat wypadało z czworoboku” co 4. I ona tego konia przez całą przekątną nie mogła przekonać, żeby coś zmienił; przestał, jak skończył w literze M.
A przecież cała idea ujeżdżenia to lekkość i wrażliwość na pomoce, to wspólna radość z kolejnych, fajnych, wspólnie wykonywanych ćwiczeń, a nie tłuczenie od litery do litery wykutego na pamięć „elementu”.
A może tylko w dressage pleasure o to nam chodzi?